let it go
sierpnia 21, 2016
Ten post został opublikowany na moim drugim (a patrząc chronologicznie, pierwszym) blogu dokładnie dwa lata temu (a w zasadzie prawie dokładnie, bo jeden dzień wcześniej ;)). Przypominam o nim tutaj, bo te słowa wciąż są dla mnie aktualne i ważne, a piosenka wciąż porusza. Staram się o tym pamiętać każdego dnia... Ty też powinieneś, Rodzicu...
Lubimy co sobotę oglądać "Mały koncert życzeń" na TVS; młodzian tańczy do piosenek, próbuje śpiewać (a przynajmniej nucić, naśladując melodię, co - ku mojemu zaskoczeniu i z przypływem matczynej dumy - wychodzi mu całkiem, całkiem), a matka się wzrusza... Ilekroć puszczą nagrodzoną Oscarem piosenkę z filmu "Kraina Lodu"... łzy ciekną mi po twarzy.
Lubimy co sobotę oglądać "Mały koncert życzeń" na TVS; młodzian tańczy do piosenek, próbuje śpiewać (a przynajmniej nucić, naśladując melodię, co - ku mojemu zaskoczeniu i z przypływem matczynej dumy - wychodzi mu całkiem, całkiem), a matka się wzrusza... Ilekroć puszczą nagrodzoną Oscarem piosenkę z filmu "Kraina Lodu"... łzy ciekną mi po twarzy.
Ta
piosenka coś we mnie wyzwala, puszczają mi hamulce odpowiedzialne za
trzymanie się w ryzach, słowa trafiają bezpośrednio do serca - dotykają
do głębi. Mam wtedy ochotę krzyczeć za Demi Lovato "Let it go" -
ostatecznie się wyzwolić... Zostawić za sobą to, co mnie stopuje, co
mnie rani, co zatrzymuje mnie w miejscu. Zostawić, spojrzeć przed siebie
i nie bać się iść naprzód... Ten utwór daje mi siłę. Właściwie nie tyle
samą siłę, co świadomość, że ta siła - moc - we mnie drzemie i tylko
czeka, bym jej użyła.
Ale
to musi być Demi Lovato i oryginalna wersja piosenki. Polska - choć
muzycznie i brzmieniowo nic jej zarzucić nie mogę - traci na
tłumaczeniu. Oryginalny tekst jest uniwersalny, nie traktuje tylko o
rozterkach Elsy - księżniczki, która długo musiała ukrywać swoją
magiczną moc. Podobnie z tytułem filmu: oryginalne "Frozen" jest o wiele
bardziej pojemne znaczeniowo niż polskie "Kraina Lodu". Bo tę historię
można potraktować bardzo szeroko, odnieść (między innymi) do relacji
rodzice-dziecko w każdym wieku, w każdym miejscu, w każdym czasie.
Frozen
- zamrożona... Nie tylko kraina, którą skuły lodem chaotyczne, pełne
przerażenia ruchy dopiero co ukoronowanej królowej Elsy. Sama bohaterka
była zamrożona... Nie z uwagi na kryształki lodu, których
nanocząsteczki mieszkały w niej, urzeczywistniając magię. Nie z racji,
być może, chłodnego serca, z jakim potraktowała radującą się z zaręczyn
siostrę.
Zamrożona
Elsa była krucha jak sopel lodu. Twarda, ale delikatna, podatna na
sygnały ze świata zewnętrznego, obawiająca się ich, chowająca przed
słońcem, ukrywająca przed ciepłem: ludzkiego głosu, dotyku, czułości.
Zamrożona w dzieciństwie przez swoich rodziców, którzy ze strachu i z
niezrozumienia zabronili jej używać czarów. To jednak nie jest opowieść o
złej Królowej Śniegu i krainie pozbawionej miłości. Rodzice Elsy ją
kochali, a wszystko, co czynili, czynili właśnie z miłości...
Miłość rodzicielska, która może zamknąć dziecko w kryształowym
królestwie? Takich rodziców są setki, tysiące, miliony... Może my też
takimi jesteśmy?
"Frozen"
to historia dziecka, które wkracza w dorosłość zupełnie
nieprzygotowane, obawiające się świata zewnętrznego, innych ludzi,
nieakceptujące siebie. Elsa, od małego zamykana w pokoju - dla dobra
swojego i siostry - musi wyjść ze swojej kryjówki, w miarę bezpiecznej
przystani, by nałożyć koronę i zająć się królestwem po śmierci rodziców.
Nie ma już ich wsparcia, została sama - tak jej zresztą (przynajmniej
pozornie) wygodniej. Ochłodzenie jej kontaktów z Anną, trzymanie
dystansu to sposób na okazanie miłości; nieme: "Nie zbliżaj się do mnie,
jestem niebezpieczna. Nie dotykaj mnie, bo jeszcze niechcący zrobię ci
krzywdę..." Człowiek tak pragnący zrozumienia, bliskości, jednocześnie
wycofujący się z obawy przed konsekwencjami... Zabita radość życia, chęć
jego poznawania, smakowania... (Charakteryzująca Annę - drugą z
sióstr.) Może nie tyle zabita, co uśpiona, zamrożona właśnie.
Chłodna,
zdystansowana, lodowana Elsa wstąpiła na tron. Krucha jak sopel lodu
królowa modliła się o to, by nic nie stało się jej ukochanej młodszej
siostrze i całemu królestwu... Wciąż słysząca w swojej głowie słowa
rodziców (wyśpiewane przez Demi Lovano): Nie wpuszczaj ich, nie
pozwól im zobaczyć, bądź grzeczną dziewczynką - zawsze musisz nią być.
Ukryj, nie czuj, nie pozwól im się dowiedzieć... (Don't let them in, don't let them see, Be the good girl - you always have to be, Conceal, don't feel, don't let them know...)
Tym razem jednak stało się inaczej, niespodziewany obrót wypadków
sprawił, że magiczna moc trzymana w tajemnicy... przestała być sekretem.
Zwrotkę kończy wyzwalające (?): Cóż, oni już wiedzą... (Well, now they know)
Elsa
zdaje sobie sprawę z faktu, że na nic starania; wszystko się wydało.
Jednocześnie, wraz z uwolnieniem siły, która w niej tkwiła, bohaterka
uświadamia sobie, że wybrzmiewające do tej pory w jej głowie pouczenia,
jak powinna się zachowywać, co powinna robić straciły znaczenie,
zdezaktualizowały się. Jest wolna. Wolna!
Let it go, let it go
Can't hold it back anymore
Let it go, let it go
Turn away and slam the door
I don't care what they're going to say
Can't hold it back anymore
Let it go, let it go
Turn away and slam the door
I don't care what they're going to say
Odpuść,
zostaw za sobą, wypuść, nie potrafisz już tego wytrzymać, nie potrafisz
już trzymać tego w sobie; odpuść, zostaw, wyzwól, odwróć się i
zatrzaśnij za sobą drzwi... Niech Cię nie obchodzi, co powiedzą...
To
właśnie ten moment sprawia, że w momencie zaczynam płakać. Łzy ciekną
mi z oczu, jak gdyby ktoś odkręcił we mnie jakiś kran, rozmroził skute
lodem partie mojego wolnego ducha, ducha tak łaknącego wolności... Słowa
"Let it go" mają wielką moc - ich siłą jest też uniwersalność, której w
polskim przekazie brak. "Mam tę moc" również można zinterpretować w
duchu mojego wywodu, ale sens pierwotnego przekazu jest niejako
zaburzony. "Let it go" są ważne, bo mówią nam o tym, że czasem... trzeba
coś za sobą zostawić. Nie patrzeć w tył, nie odwracać się. Po prostu
iść przed siebie, z uśmiechem, z nadzieją na przygodę. To może dotyczyć
wszystkiego: złych wspomnień, bolesnych słów, być może dotyczyć to
będzie osób, które nas raniły. Dostajemy receptę na szczęśliwe życie -
najprostszą i najtrudniejszą zarazem: zostaw, odpuść...
Czasami walczymy z całym światem, czasami chcemy go na siłę zmienić,
czasem latami cierpimy, zamykając się w sobie, obudowując pancerzem
obojętności, jak Elsa nie dopuszczamy do siebie nikogo. A wystarczy
zostawić przeszłość za sobą i iść. Po prostu iść przed siebie, ku
słońcu... Jak Wojciech Cejrowski sprzedać lodówkę, by kupić bilet na
podróż życia...
Kiedy
płaczę na refrenie, kiedy mój głos zatrzymuje gula w gardle, a
wzruszenie nie pozwala dośpiewać refrenu, odzywa się we mnie zalęknione
dziecko, które zrozumiało, że nie musi się bać, że wszystko przed nim -
wystarczy, że wyciągnie po to rękę...
To jedna strona mnie.
Jest jeszcze druga.
Jestem
matką. Dwuletni staż to może nie za wiele, ale od niemal trzech lat
przygotowuję się do pełnienia tej roli jak najlepiej; czytam mądre
książki, nie daję się zwariować. Szukam pomocy, kiedy nie daję sobie
rady. Zawsze ciągnęło mnie w kierunku książek, więc po nie sięgam; nie
przyswajam jednak wiedzy ze wszystkich istniejących na rynku poradników.
W domu mam dwie książki Jespera Juula i pozycję "Kiedy twoja złość
krzywdzi dziecko" - one otworzyły mi oczy na wiele kwestii, których
istnienia podświadomie się domyślałam, ale potrzebowałam wyartykułowania
wprost. Szczególnie ostatnia ze wspomnianych przeze mnie pozycji wiele
mi dała. Prócz teorii dotyczącej samego zjawiska złości czy temperamentu
i etapów rozwoju dziecka, zawiera również testy i ćwiczenia dla
rodziców. Taki rodzicielski samouczek... To nie jest lektura łatwa,
sukces można osiągnąć jedynie wtedy, gdy będziemy stosowali się do
wszystkich zasad, ale warto... W moim towarzyszeniu dziecku stosuję
kilka i zauważyłam poprawę naszych wzajemnych relacji. To działa!
Wracając
do sedna... Z rozmysłem napisałam "towarzyszenie dziecku" w miejsce
"wychowania". Jesper Juul mówi o tym, że nie istnieje coś takiego jak
"metody wychowawcze", że powinniśmy w ogóle odczarować termin
"wychowanie". Za wiele od niego oczekujemy, za wiele się spodziewamy...
Jeśli nam nie wychodzi, jeśli nasze dziecko marudzi, nie słucha, jeśli
my czujemy się w jakimś momencie sfrustrowani, zwykle stwierdza się, że
najwyraźniej wychowanie nie działa, nie wychodzi tak, jak byśmy sobie
tego życzyli. Ale... czyli jak?
W jednym z wpisów na swoim drugim blogu (TUTAJ) wspominałam o tym, że jako rodzice bawimy się w Boga, który stwarza dziecko na swój obraz i podobieństwo. Nasz maluch ma być taki jak my: tak samo mówić, myśleć, działać. Bez szemrania wykonywać nasze zalecenia, dyspozycje, zachowywać się w towarzystwie (by nie przynieść wstydu), reprezentować te same wartości, które my reprezentujemy. Problem w tym, że choć dziecko jest mieszanką naszych - czyli rodziców - genów, stanowi odrębną istotę, która ma prawo działać i myśleć według siebie, w zgodzie z samą sobą. My - rodzice - nie mamy prawa mu tego zabronić (oczywiście z wyłączeniem sytuacji, kiedy jego działania mogłyby kogoś - w tym je samo - realnie skrzywdzić). Zamiast codziennego wypiekania w formie "XXX Junior" (powielanie dorosłego), powinniśmy właśnie towarzyszyć dziecku w życiu: pokazywać mu świat, wyjaśniać reguły nim rządzące, opowiadać o tym, co jest dla nas ważne, tłumaczyć, odpowiadać na pytania... Być obok i służyć pomocą, dobrą radą, ciepłem swojego głosu i ciała. Czasami bowiem zapominamy o tym i - w dobrej wierze, z przekonaniem, z wewnętrznym poczuciem, że robimy jak należy - wymuszamy na dziecku podporządkowanie się, wtopienie się w tło, stopienie się z nami samymi. To nie musi być przemoc jawna, brutalność zauważona, wyraźna. To mogą być pełne miłości słowa, że "tego nie wolno, a tamto tak". To może być szczera troska np. w pytaniu: "A co ty będziesz robić po tych studiach?" Małe szpileczki, które wbijamy w psychikę dziecka, wierząc, że jesteśmy specjalistami od akupunktury. Cóż... Nie jesteśmy...
Znam
wielu rodziców, którzy zachowują się jak rodzice animowanej Elsy.
Zamykający dziecko w klatce "dla jego dobra", broniący być mu takim,
jakim jest "dla jego dobra". Mówiący: "nie chwal się tym, zostaw to dla
siebie" "dla jego dobra". Zamrażający dziecko z miłości...
Sama bywam taką matką.
Wielbię
ciszę i spokój, od dziecka potrafiłam zająć się sama sobą, bawiłam się w
jednym "kącie" przez kilka godzin: a to lepiąc modele z papieru, a to
budując coś z klocków, a to rysując czy pisząc. Lubiłam ten swój
prywatny świat. Lubię go teraz... Wciąż mam swoje sprawy, pomysły, które
czekają na realizację, książki, które oczekują na przeczytanie,
historie, które chciałabym opowiedzieć... Moje wysiedziane miejsce na
kanapie, komputer albo notatnik, przybornik, igła, nici, materiał...
Potrafię w ciszy spędzić naprawdę wiele czasu, pozornie nie ruszam się z
miejsca, ale moja wyobraźnia zwiedza cały świat... Inaczej -
przynajmniej fizycznie - "działa" moje dziecko. Przewrócone trzy strony
książki, kilka okrążeń samochodem, puszczona piosenka w radio i wesoły
taniec trwający kilkanaście sekund, szaleńczy bieg dookoła stołu,
rzucenie się na matkę i znów: przewrócone trzy strony książki, kilka
okrążeń samochodem... Mój syn ma zupełnie inny temperament niż ja.
Czasami mnie to irytuje, czasami mam tego serdecznie dość, czasami
krzyczę "Cisza!", bo jego piski doprowadzają mnie do szału. Z drugiej
strony... On ma dopiero dwa lata. To normalne, że szaleje, że biegnie
zamiast chodzić, że cieszy się z każdej drobnostki całym sobą, że nie
jest wyćwiczony w cierpliwym siedzeniu przy matce, która potrafi tak
siedzieć godzinami... Mój syn różni się ode mnie, jest inny. Ale
"inny" nie znaczy "gorszy", choć czasem chciałoby się tak myśleć,
uprościć wszystko, sprowadzić do łatwego równania: inny = nie taki jak
ja = gorszy. Niezrozumienie połączone z wygodą - niechęć uczenia się
nowego człowieka, dostosowywania do niego, bo "to ono powinno dostosować
się do nas". Jasne, jako rodzice musimy wyznaczać granice,
"bezstresowe" wychowanie jest bez sensu, może zaszkodzić na równi z jego
przeciwieństwem (czyli wspomnianym tworzeniem kopii nas samych). Po raz
kolejny przydałby się złoty środek...
Złotym środkiem jest... miłość.
Ale nie miłość wybiórcza, stawiająca warunki. Po prostu: miłość...
Pełna akceptacja drugiego człowieka. Z jego wadami i zaletami, z jego
temperamentem, z jego planami na przyszłość, z jego pasjami...
Prawdziwie kochać to znaczy pozwolić żyć drugiej osobie. Być obok niej,
towarzyszyć jej w codzienności, ale nigdy nie zawłaszczać jej dla
siebie, traktować po partnersku, pozwolić oddychać. To właśnie miłość do
siostry pozwoliła Elsie odczarować Annę, pozwoliła jej zapanować nad
lękiem i czarami. To miłość, która się nie boi, która silna jest tym, że
jest wolnością.
Przykład pierwszy:
Uwielbiał
grać w gry komputerowe. Od kiedy rodzice podłączyli w domu Internet,
nie odrywał oczu od ekranu monitora. Kolorowe błyski odbijały się w jego
źrenicach; chłonął zero-jedynkowe narracje całym sobą. Rodzice z
początku nie przeczuwali, że do tego dojdzie, że godzinna gra w
przeciągu kilku miesięcy zamieni się w kilkudniowy maraton. Gorsze
stopnie w szkole, brak znajomych, z którymi mógłby wyjść z domu, brak
zainteresowania rodziną, ciągłe zamykanie się w pokoju. Coraz częstsze
kłótnie, krzyki, "Nie rozumienie mnie!" kontra "Idź się uczyć!" Być może
rodzice w końcu uznają, że komputer należy wyrzucić, że trzeba
ograniczyć syna w każdej dziecinie wirtualnego życia, by zechciał
powrócić do świata rzeczywistego. Być może syn nigdy nie przestanie się z
nimi kłócić. Być może ucieknie z domu, by realizować swój scenariusz.
Ale, być może, rodzice przekują pasję syna w sukces: zapiszą go na
zajęcia informatyczne, by nauczył się sam robić gry. Być może
zainteresują się rozrywką swojego dziecka i - po poszukiwaniach -
zabiorą go na turniej? Być może ich syn znajdzie tam kolegów, ludzi
myślących tak, jak on? Być może zechce wziąć udział w rozgrywkach, a
pasja przerodzi się w pracę zarobkową? Zakończenie jest otwarte.
Przykład drugi:
Rodzina
lekarzy. Jedyny syn pary (tu wpisz wybraną specjalizację) od dziecka
ujawnia zainteresowanie pracami ręcznymi: budowaniem z klocków,
lepieniem z plasteliny, budowaniem makiet. Rodzice są zadowoleni; są
przekonani, że zmysł obserwatora i od małego ćwiczona precyzja,
gimnastykowanie palców, przysłużą się potomkowi w karierze medycznej.
Mina rodziców rzednie nieco w momencie, w którym ich jedyny syn
obwieszcza im, że zapisuje się na kółko plastyczne. "A, niech ćwiczy,"
machają ręką. "To mu się przyda na zajęciach z rysunku anatomicznego."
Akceptacja kończy się w momencie, w którym potomek informuje, że nie
będzie zdawał na maturze biologii, fizyki i chemii. "Zdaję na ASP" -
mówi. Rodzice są wściekli. "Nie możesz! Tyle zmarnowanego czasu! Nasza
rodzina od pokoleń zajmuje się medycyną! Musisz kontynuować rodzinną
tradycję!" Być może ojciec wydziedziczy swojego jedynego syna. Być może
matka nie będzie potrafiła spojrzeć młodemu artyście w oczy. Być może
syn zostawi swoich rodziców, by robić to, co sprawia mu radość. Lub, być
może, przestraszy się, zniechęci i - zdruzgotany - będzie próbował
wkupić się w łaski ukochanych rodziców... Zakończenie jest otwarte.
Przykład trzeci:
Od
małego była delikatną dziewczynką. Lubiła kolor różowy, malowała się
szminkami mamy, chodziła na kółko baletowe. W gimnazjum była pilną
uczennicą, to samo w liceum. Maturę zdała na piątkę, dostała się na
wymarzone studia, po których znalazła idealną pracę. Rodzice pękali z
dumy: ich mała córeczka dorosła i była szczęśliwa... Radość trwała
jednak krótko. Pewnego dnia ta mała dziewczynka - obecnie świadoma
siebie młoda kobieta - stanęła w progu rodzinnego domu z trzymającą ją
za rękę koleżanką. "Mamo, tato, to jest moja partnerka. Kochamy się,
chcemy zamieszkać razem." Świat rodziców legł w gruzach, dosłownie w
jednym momencie roztrzaskał na tysiące kawałeczków. Jak to?! Ich dziecko
jest... lesbijką? Ich mała, kochana córeczka, świetna uczennica,
jest... homoseksualna? To nie mieściło się w ich głowach, więc nie
wiedzieli, co myśleć, nie wiedzieli, co powiedzieć. Stali w milczeniu,
aż ich ukochana córka odwróciła się i odeszła, prowadząc ukochaną za
rękę. Być może zerwie z nią jeszcze dzisiaj i zadzwoni do rodziców
następnego dnia, żeby przeprosić. Być może zamilknie i - utulona kojącym
głosem swojej partnerki - przezwycięży uczucie głębokiego zawodu. Być
może rodzice uznają, że stracili dziecko. Albo, być może, zrozumieją
swój błąd i będą chcieli poznać ukochaną swojego dziecka - przecież musi
być kimś dobrym, skoro ich córka oddała jej serce? Zakończenie jest
otwarte.
Przykład czwarty:
...to
Twój przykład. Przeanalizuj swoje relacje z dzieckiem. Każdy rodzic
przeżywa w życiu taki moment, kiedy nie rozumie swojej pociechy, kiedy
krzykiem ma ochotę przywołać ją do porządku, znów stanąć na pewnym
gruncie, w dobrze znanym terenie, gdzie wszystkie triki i zasady są mu
dobrze znane, opanowane, jasne. Możemy jak Starotestamentowy Bóg wygnać
Adama i Ewę z Raju - ukarać dziecko za niesubordynację, w miejsce
zrozumienia i wybaczenia, postawić gorejący złością miecz, by nas
oddzielał. Możemy też próbować zrozumieć, pytać, wyciągać rękę, kucać,
by nie wywyższać się w trakcie rozmowy z dzieckiem. Możemy wspierać je w
jego wyborach, w jego planach. Możemy być przy nim, gotowi okazać swoją
miłość.
Zakończenie jest otwarte.
Akceptujmy
swoje dziecko takim, jakie jest. Nie zmieniajmy go na siłę. Nie
próbujmy dostosować dziecka do naszych wzorców, pragnień. Nie wymagajmy
od niego niewykonalnego. Bądźmy sobą i oczekujmy tego samego od innych.
Bądźmy szczęśliwi, realizując się i pozwalając realizować się innym.
Let it go...
Moje oczy znów przesłoniła łzawa firanka. Prawdziwie kochać dziecko to
znaczy pozwolić mu odejść. To znaczy dać mu wolność, wspierać w rozwoju
po to, by w przyszłości mogło wyruszyć w świat zdrowe, dojrzałe i żądne
przygód. Być może nie będzie chciało, byśmy mu towarzyszyli. Musimy
przyjąć to po męsku - na klatę - bo tylko tak sprawimy, że nasze dziecko
będzie szczęśliwe.
Ocieram
łzy. Wiecie co? Jeśli będziemy gotowi wypuścić nasze dziecko, pozwolić
mu rozwinąć skrzydła i odlecieć, całkiem prawdopodobne (być może
stuprocentowo!), że ono do nas wróci. Samo z siebie. Z miłości.
8 komentarze
Łzawa firanka?dałaś czadu!Wzruszyłam się.Dziękuję
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za ciepłe słowa...
UsuńBardzo dobry tekst i daje do myślenia.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńLubię do niego wracać...
bardzo przejmujący tekst i dający do myślenia !
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńCzasem przypominam go sobie, by nie zapomnieć, że przy dzieciakach nie o mnie chodzi, a o nie właśnie...
Świetny tekst :) Do mnie też przemawia "Let it go". Ale czemu akurat wersja Demi Lovato? :) Do mnie sto razy bardziej przemawia filmowe wykonanie Idiny Menzel :)
OdpowiedzUsuńWiem, że to nieistotne dla sensu Twojego tekstu, ale tak mi utkwiło w głowie to pytanie, że aż musiałam je zadać ;)
Wiesz, to może kwestia teledysku... Demi odrzuca potem te okrycia mebli, wyzwala się... Tam jest ta moc, siła ;D Nie mówię, że w filmie tego brak, ale tam jest to trochę ukierunkowane obrazem w konkretną stronę. Dzięki wrzuceniu Demi Lovato w - w sumie - wyjęte z opowieści wnętrza, całość nabiera większej uniwersalności :) Tak mi się wydaje w każdym razie xD
UsuńŚciskam serdecznie!