zdrowe przekąski (i śniadania): owsianka lub jaglanka albo musli

września 18, 2016

W cyklu zdrowe przekąski przeistaczam się w poszukiwacza skarbów i łowcę. Postawiłam sobie za cel udowodnienie, że można jeść smacznie i zdrowo - i nie przy okazji posiłków właściwych, co do których jest w gruncie rzeczy łatwiej, ale w odniesieniu do przekąsek - to przecież przy nich najczęściej zdajemy się na rzeczy kupne, które (też mi nowina) nierzadko mało mają wspólnego ze zdrowym odżywianiem się. Moje wytyczne? Smacznie i bez cukru (sic!), a także innych dodatkowych substancji, tzw. "polepszaczy smaku"! Da się? Jasne!



Gdy byłam dzieckiem, uwielbiałam poranki rodem z amerykańskiej reklamy: mama wyciągała żółte opakowanie (szeleszczącą torbę w miejsce tekturowego pudełka jak na reklamach retro, ale nie czepiajmy się szczegółów) z wizerunkiem uśmiechniętego królika i z lekkością - właściwą jedynie matkom radośnie przyrządzającym dzieciom śniadanie - wsypywała do miseczki z Disney'owskim Alladynem równiutkie, brązowe kuleczki. Potem następował mój ulubiony moment: rodzicielka dolewała mleko, podgrzane nie za mocno, nie za słabo - ot, w sam raz. A mleko zmieszane z czekoladowymi kuleczkami uwalniało drobinki kakao...

Tak jest, jednym z moich ulubionych śniadań w dzieciństwie były kuleczki Nesquika. Im jednak bliżej mojej osiemnastki i decyzji w sprawie przejścia na wegetarianizm (połączonego z uważniejszym przyglądaniem się składowi poszczególnych produktów), tym rzadziej spoglądałam w kierunku tzw. "gotowców". Zwłaszcza tych dedykowanych dzieciom, barwiących (nawet kakao), słodkich, z kolorową postacią-bohaterem jako zachętą. (Nawet "wspaniały" i promujący zdrowy styl życia Kubuś nie jest dobrym pomysłem: pewnego dnia przeglądałam w sklepie wszystkie produkty sygnowane jego wizerunkiem - każdy miał w składzie cukier.)

Mama proponowała mi wówczas owsiankę, która jednak przegrała wtedy z zapamiętaną słodyczą "chemicznych" mieszanek. Przyzwyczajony żołądek - nie oszukasz go tak łatwo.
Lata mijały, a ja szukałam swojej idealnej alternatywy dla kuleczek (czyt. śniadaniowego wsadu do mleka).

Przy musli myślałam, że trafiłam w dziesiątkę, ale i tutaj rozczarowanie: jak wspomniałam, gotowe mieszanki rzadko kiedy (a już szczególnie te ogólnodostępne w hipermarketach) zadowalały składem. Albo nie pasował smak, albo w składzie znajdował się cukier lub - sic! - syrop glukozowo-fruktozowy. Zgroza. I zgrzytanie zębów. (Jasne, mogłam kombinować sama, ale wydawało mi się to zadaniem skomplikowanym - tzw. sklepy ekologicznie jeszcze wtedy nie funkcjonowały, a produkty tego rodzaju rzadko gościły na półkach w marketach.)

Szukałam więc dalej.
Trafiłam wtedy na stronkę mojemusli.pl, ale z uwagi na koszty wysyłki nie zdecydowałam się wtedy na zakup. Musiało minąć kilka lat (po drodze ślub, dwójka dzieci i trzydziestka na karku :P), bym dojrzała do sfinalizowania zamówienia. Ale po kolei...

Gdy urodziła się Lady Marion, postanowiłam powrócić do tematu musli, owsianek i tym podobnych. Zaczęło się od przyjemnie pomarańczowego pudełka musli ORGANIX, które do tej pory zasmakowało mi najbardziej: pierwszy raz zjadłam owsiankę ze smakiem. Nie musiałam niczego gotować, na nic czekać - wsypywałam kilka łyżek do miski, zalewałam mlekiem, dokładnie mieszałam i mogłam cieszyć się gęstą owsianką o smaku bananów z odrobiną jabłek (brzoskwiń nie wyczuwałam, ale to nic nie szkodzi). Minus największy i zniechęcający do wykupienia rocznego zapasu: koszt. Jedno pudełko (200 g!) kosztuje 31,90 (bez przesyłki). Drogo. Wystarczyło mi zaledwie na pięć śniadań...

Wtedy właśnie dojrzałam do zakupów na mojemusli.pl. Skomponowałam własną mieszankę (Ty decydujesz, co znajdzie się w Twojej tubie, unikniesz więc przykrych niespodzianek), nadałam jej nazwę (Muslita-Martita) i zamówiłam. Razem z przesyłką zapłaciłam 33,24 PLN. Już lepiej,  zważywszy na większą pojemność opakowania (wyszło - według podsumowania na stronie - 317,39 g - w rezultacie wystarczyło na około dwa tygodnie codziennych śniadań).




Wciąż jednak było mi mało.
 - I co, tak sobie będziesz co chwila komponować i zamawiać, komponować i zamawiać? - kręciłam nosem. Zwłaszcza że tęskniłam za smakiem mieszanki ORGANIX...
Szukałam dalej. W sklepie z żywnością ekologiczną znalazłam mieszankę płatków owsianych, ekspandowanego amarantusa i liofilizowanych jabłek - kosztowała kilkanaście złotych, więc się skusiłam. Po opróżnieniu zawartości opakowania powiedziałam sobie "dość". Stworzę swoją wymarzoną mieszankę SAMA.

Niemalże wszystkie składniki można kupić osobno (gorzej z gotowymi mieszankami, które zawierałyby satysfakcjonujący nas skład), więc co stoi na przeszkodzie? Liofilizowane owoce znalazłam TUTAJ, osobno kupiłam w sklepie ze zdrową żywnością amarantus ekspandowany i takąż chinoę (komosę ryżową), do tego płatki jaglane z marketu. Nie jestem w stanie przytoczyć cen wszystkich tych produktów, ale pozwoliły one na utworzenie (w różnych proporcjach) mieszanki mieszczącej się w dwóch słoikach o pojemności pół litra (czyli razem litr). Śniadania? Na ok. miesiąc (choć np. taki amarantus został i na dłużej).




od góry: liofilizowane owoce, amarantus ekspandowany, chinoa ekspandowana



Żeby uprzyjemnić sobie poranne rytuały, ozdobiłam swój słoik z mieszanką za pomocą markera do porcelany. Ten zakupiony przeze mnie nie zdał co prawda egzaminu na powierzchniach dla niego przeznaczonych (malunki na talerzach czy kubkach zaczęły schodzić, nawet nieszczególnie z naszej winy czy z przyczyn mechanicznych - tak... po prostu), ale jak na słoik z przeznaczeniem na produkty sypkie... Powinno wystarczyć na dłużej ;).




Jak widać, znalezienie mieszanki idealnej nie jest trudne. Wystarczy niego konsekwencji, upartości i czasem czasu - by znaleźć odpowiednie składniki i skomponować je razem. Warto próbować, eksperymentować (np. ze smakami, jak wtedy, gdy kupiłam chinoę całkiem w ciemno, zaufawszy ekspedientce, że w smaku jest podobna do... kawy!). I czytać skład! - wiele mieszanek, nawet sprzedawanych w sklepach ze zdrową żywnością - zawiera polepszacze smaku (np. cukier - w wydaniu "eko" np. trzcinowy - ale cukier to zawsze cukier).


 - dodatek o mleku -

Musiałam zamienić mleko krowie na roślinne (bo Marion ma uczulenie) - z moich doświadczeń: najlepiej smakowo wypada sojowe, jest najbliższe mleku krowiemu. Mleko migdałowe czy ryżowe smakuje tak, jak obrazuje to skład: ok. 97% stanowi woda, a reszta to albo ryż, albo zmielone migdały (zależnie od mleka). Taka... smakowa woda, w sumie. Co ważne przy kupowaniu mleka roślinnego: skład. I tu znajdą się mieszanki zawierające cukier (lub słodkie syropy, np. z agawy) albo inne "dodatki", niekoniecznie dobre (w marketach znajdziemy napoje nawet z konserwantami czy polepszaczami smaku). Najlepiej szukać w sklepach ze zdrową/organiczną żywnością, mlek w wersji "podstawowej", bez dodatków (np. to samo mleko sojowe, ale w wersji z wapniem, oprócz niego zawiera inne "dodatki").



To jak - przeprowadzicie ze mną 
"śniadaniową rewolucję"? :)

You Might Also Like

0 komentarze

#cherrywoodstories na Instagramie

copyrights | prawa autorskie


Wszystkie zdjęcia na blogu - chyba że zaznaczyłam inaczej - są mojego autorstwa. Kopiowanie ich i/lub rozpowszechnianie bez mojej zgody i/lub podania źródła jest łamaniem praw autorskich.
NIE zgadzam się na kopiowanie i wykorzystywanie zdjęć moich dzieci bez mojej pisemnej zgody.