kącik Lady Marion (czyli mała dziewczynka w dużym pokoju) - cz. 2
grudnia 05, 2016
W poprzednim poście zatytułowanym w ten sposób (TUTAJ)
pokazywałam, w jaki sposób rozgościł się w naszym pokoju dziennym kosz
Mojżesza, a w nim nasza mała córeńka. Córeńka jednak rosła i po pięciu
miesiącach kosz zaczynał być dla niej ciasnawy. Natura wie, co robi,
bowiem w lipcu miała urodzić się kolejna przedstawicielka płci pięknej i
użytkowniczka kosza - jego wymiana na łóżeczko zbiegła się więc w
czasie z ponownym cudem narodzin. I tak Marion dostała większe łoże, a
pewna Mała Iskierka mojżeszowy kosz.
Łóżeczko, które widnieje na poniższych zdjęciach, to stare łóżeczko Małego Johna. Miałam dosyć tego, jak wygląda; gdy urodziła się Marion wiedziałam, że albo jakoś je przerobię, albo kupimy nowe. Starego nie zniosę! ;) Względy praktyczne zwyciężyły i łóżeczko zostało przemalowane (co pokazywałam na swoim drugim blogu - TUTAJ (stare-nowe łóżeczko dla niemowlęcia, czyli o malowaniu łóżeczka ze szczebelkami).
Lubię
patrzeć na te zdjęcia, bo dobitnie pokazują, że miejsce bez
wypełniającego je człowieka jest puste, jest niczym - bez swojej
historii, opowieści, narracji snutej przez wdechy i wydechy, uśmiechy
albo ciche kwilenie... Bez ciepła czyjegoś ciała, bez dotyku małych
rączek i dużych dłoni... Takie łóżeczko, dajmy na to... To tylko
przedmiot, ale nabiera dużego sensu z kimś wewnątrz. Jak każda inna
rzecz, którą się użytkuje, a użytkując, nadaje duszę. Jak Dom w ogóle.
Jak
widać, łóżeczko zajmuje więcej miejsca niż kosz Mojżesza. Do teraz
zagadką jest dla mnie, gdzie stanie choinka (poprzednio stała właśnie na
miejscu łóżeczka), ale póki co lepszego miejsca na łóżeczko nie ma.
Marion budzi się w nocy, a nam jest wygodniej mieć do niej bliżej; poza
tym dzięki temu Mały John ma też spokojny sen... Kiedy młoda dorośnie na
tyle, by samodzielnie wdrapywać się do łóżka i z niego schodzić,
zostanie przydzielona do pokoju brata (który czeka już na łóżko
piętrowe). Póki co, trochę nam może czasem ciasno, ale na pewno
przytulnie.
Uwielbiam
to połączenie kolorystyczne: cottonlightballs, książki, obrazki z
ramkach, worek na zabawki uszyty przeze mnie (więcej o nim poniżej),
ubranka Marion... Ten kącik jest wesoły!
tego ptaszka uszyła moja Mama
Na zdjęciach można zauważyć uszytą przeze mnie okrągłą poduszkę z tweedu: Tweeddy (post o niej znajdziesz TUTAJ). Na zdjęciu poniżej jest jeszcze Śniąca Luna (post o tej poduszce TUTAJ),
ale Marion szczególnie upodobała sobie pompon, który namiętnie skubała,
uszczuplając go. W celu ratowania Luny, przeniosłam ją do pokoju
MJ-a...
Tak, jestem fetyszystą małych stópek... Co będzie widać jeszcze w tym wpisie... ;)
Nic
nie poradzę... Podobno obcałowywałam maleńkie nóżki mojej siostrzyczki -
tak samo robię ze stópkami swoich dzieci. Trochę zalatuję Szymonem
Majewskim, co?
Jeden
z minusów stawiania łóżeczka niemowlęcego w pokoju dziennym: bliskość
telewizora. Wieczorem zasłaniamy go kocykiem, ale Marion jest
sprytniejsza. Kiedy puszczają "jej" serial czy program, uparcie go
ściąga, szczerząc się do nas bezczelnie. Innym razem nawet nie mrugnie,
nawet nas nie zauważy - bo przecież co dziwnego w tym, że starszy brat
już śpi, a ja oglądam?
Worek
to wypadkowa chwili. Materializacja powiedzenia "Potrzeba matką
wynalazków". W pewnym momencie skromniutki zbiór zabawek Marion urósł do
rozmiarów większej kupki, której nie dało się nigdzie upchać w całości;
zwyczajnie potrzebne było na niego miejsce. Wyciągnęłam z szafy surówkę
bawełnianą i podomkę kupioną w secondhandzie z uwagi na sympatyczny
wzór - nadała się idealnie!
Właśnie
tak wymyśliłam sobie ten worek: z zewnątrz surowy, wewnątrz wzorzysty.
Pomysł na wstążki narodził się w fazie produkcji i wdzięczna jestem
głowie za ten pomysł - wygląda świetnie!
0 komentarze