końca świata nie będzie
grudnia 23, 2016
-
Prąd wyłączyli! Koniec świata, co? - kilka dni temu zapytał mój sąsiad.
Starszy pan uśmiechnął się lekko, sądził pewnie, że bierze mnie pod
włos.
- A wie pan, że nie? Tak myślałam, ale nie.
Końca świata nie było.
I
gdyby starszy pan nie schował się do swojego mieszkania (a mnie nie
wołała córeczka), być może opowiedziałabym mu o tym, jak przyjemnie było
wyciągnąć świece, zapalić zapałki - czekać na moment, kiedy iskra
chwyci, a mała główka zajmie się ogniem. Spoglądać, jak płomień z małego
rośnie w siłę, jak powoli ogrzewa dłoń nieopodal. Jak łuna
pomarańczowego światła zaczyna otulać pewien skrawek przestrzeni Domu.
Jakiś
czas temu wyłączyli nam prąd w bloku: nie na chwilę moment, ale na całe
osiem godzin. Bardzo słowne osiem godzin: od 8:58 do 16:48. Z początku
myślałam: "Skandal! Co to... nie obejrzę swojego serialu? Dzień dobry TVN
podczas karmienia Marion kaszką? Na komputerze nie posiedzę? Wody
zwyczajnie w czajniku [elektrycznym, rzecz jasna] nie zagotuję jak
człowiek?!"
A po chwili przyszło otrzeźwienie.
Wodę zaparzę w garnuszku, na szczęście mam piecyk gazowy. Gaz włączę jak kiedyś, odpalając z zapałki.
Faktycznie,
nie obejrzę serialu, programu śniadaniowego, nie wrzucę kolejnego
zdjęcia na Instagram, nie przejrzę Facebooka, który zasysa czas i - na
dobrą sprawę - jest jego złodziejem.
Za
to powyciągam wszystkie świece, które tak lubiłam kiedyś kupować, a
które kurzyły się w szafce od dobrych kilku lat. Wykorzystam wreszcie
mój lichtarz - może poczuję się jak współczesne wcielenie Lizzy albo
innej z bohaterek Jane Austen.
Posłucham ciszy.
Nie będę wpatrywać się w światła miasta. Wolę światło Domu - małe ogniki, które skaczą i tańczą, jak płomienne chochliki.
Nie było końca świata, choć przez chwilę zakładałam, że będzie trudno. Że nie dam rady.
Elektronika
uzależnia. Bez prądu wi-fi padło, nawet na telefonie nie mogłam
podejrzeć obrazków na IG. Nie podładowałam go zresztą, więc i rozmowy z
ludźmi na odległość raczej nie były możliwe.
Za
to odkryłam przyjemność płynącą z bycia z bliskimi tu i teraz. Mąż był w
delegacji, byłam sama z dziećmi... Powoli zbliżał się wieczór, świecie
stawały się coraz jaśniejsze, bo łuna dokoła nich stawała się bardziej
wyraźna.
Mały
John siedział w półcieniu i nucił kolędy, sam z siebie, bawiąc się
dinozaurami. Marion zasnęła, otulona nocnym kocykiem Matki Natury, a ja
przyglądałam się im, nawet nie próbując powstrzymywać ciepłego
uśmiechu...
Gdy
Marion wciąż spała, poczytałam z synkiem opowieść o małej myszce.
Łowiliśmy szczegóły ilustracji, wyławialiśmy je z mroku, przybliżając
książkę do świecy. Dawno nie spędziliśmy ze sobą tak dużo czasu - bez
dodatków, ozdobników, "ulepszaczy" czasu, które sobie współcześnie
fundujemy. Po prostu byliśmy. Razem.
Na
nadchodzące Święta życzę Wam wyłączonego prądu, chociażby
metaforycznie. Wieczorów bożonarodzeniowych spędzonych nie przed
telewizorem i "Kevinem..." czy nawet "To właśnie miłość", ale ze sobą -
bez pośredników. Niech nic nie odwraca Waszej uwagi od Was i Waszych
bliskich - bądźcie dla siebie wzajemnie największym skarbem i wartością.
Zapalcie
te świecie, co to je trzymacie na "lepszy czas" (romantyczną kolację,
spotkanie ze znajomymi albo miły wieczór z herbatą w ręce, kiedy nie
będzie trzeba niczego robić) - to właśnie ten moment! Nie odkładajcie
niczego na później, tym bardziej przyjemności, które planujecie dla
siebie. Bardzo łatwo starać się dla bliskich, troszczyć o nich, o wiele
trudniej być pieszczotliwym dla samego siebie.
Uśmiechnijcie się.
Nic
nie musimy, nikt od nas niczego nie wymaga. Wszystko, co warte jest
pośpiechu, mamy na miejscu, obok siebie: męża, dzieci... Rodzinę. Jeśli
oni są - niczego więcej nie potrzebujesz. Ani piernika, ani barszczu,
ani karpia. Nawet choinka jest zbędna. To tylko symbole, ślad tradycji.
Znam domy nimi przepełnione, a smutne. I takie, gdzie widzialnych,
namacalnych symboli brak, ale czuć Ducha Świąt, bo on mieszka w
ludziach, w sercach.
Wszystkiego dobrego na Święta. Byśmy znaleźli Czas.
0 komentarze